Nie ustają komentarze do wczorajszego meczu naszej reprezentacji. Od lewej do prawej oceny są podobne. Piłkarze zmarnowali okazję, w drugiej polowie spuchli (zapewne z powodu przygotowawczego "zajechania"), zabrakło zmian.
Szansa była ogromna. Atut własnego stadionu, totalny doping kibiców, cielęcy zachwyt komentatorów i, w końcu, przewaga jednego zawodnika. Przewaga możliwa dzięki uprzejmości i sympatii trzeciej władzy. Nie przypominam sobie, aby polska reprezentacja znalazła się kiedykolwiek przedtem w równie komfortowej sytuacji.
Wystarczyło tylko w pierwszej połowie strzelić kolejne bramki. Pójść z determinacją za ciosem, nie schodzić z greckiej połowy, przynajmniej wykorzystać te okazje, które się pojawiły. Piłkarze tego nie zrobili i zrobiło się w końcu to, co się zrobiło.
I tu wychodzi mądrość i wielkość panującej nam waadzy. Przecież Pan Tusk miał podobnie, jak nasi piłkarze. Miał te same atuty, od własnego stadionu i publiczności, przez cielęcy zachwyt i wsparcie trzeciej i czwartej władzy po przewagę jednego zawodnika. Tylko że on swoje atuty wykorzystał. Poszedł za ciosem, nie schodził z połowy przeciwnika, wykorzystał wypracowaną w pocie czoła i wsparciu sędziów przewagę liczebną i wszystkie okazje do strzelenia bramki.
Na Narodowym szczęście było tak blisko. Wystarczyło tylko dorżnąć watahy.
Ale to trzeba umieć.
Komentarze